17.04.2015

Mamy czas.

Dzień zaczął się książkowo.
Dzieci wstały wcześniej i same się poubierały. Ja w tym czasie, na spokojnie, mogłam  wypić kawę.
Ale jak zwykle, coś poszło nie tak.
Dzieci za szybko się ubrały i zaczęły marudzić.
- Mamooo idziemy? - pyta Trzeci
- Nie, jeszcze mamy czas - odp.
- A kiedy pójdziemy? - pyta Piaty
- Jak przyjdzie na to czas
- A kiedy czas przyjdzie? - pyta dalej

- Jak duża i małą wskazówka będą tu, na ósemce.
- Mamooo, mała jest już na ósemce! - alarmują mi prosto do ucha
- Ale duża jeszcze nie - syczę
- Fajnie, ja się przez Ciebie spóźnię - mówi Trzeci i strzela focha
- Jak mówię, że mamy jeszcze czas, to mamy! Przestań panikować, bo wczoraj o tej porze, jeszcze w piżamie łaziłeś po mieszkaniu. Idźcie do pokoju, puśćcie sobie bajkę, albo patrzcie na ten zegarek - na odchodne wołam - Tylko nie przylatujcie mi z krzykiem, jakby się paliło!
Mija 5min, 10min.
- Dobra ostatnie 5min i się zbieram - mówię sama do siebie - albo jeszcze 2minutki, jeszcze tylko 1 minutka i wstaję.
- Mamo, mamo! Już przyszedł czas!
- Tak? To gdzie on jest?
- Tam, na ósemce! Idziemy już? - wołają
No tak, jak czas przyszedł, to znaczy że już go nie ma.
- Idziemy, idziemy! Idźcie już ubierać buty.
Super, chłopaki już w buty wskakują a ja jeszcze w rozsypce. Uberam dżinsy, lecę umyć twarz. Coś dziwnie pachnie, wycieram się, też jakoś inaczej. Otwieram oczy i... pomyliłam dozowniki. Zamiast mydła urzyłam płynu do naczyń. Trudno, machnęłam ręką, przy mojej tłustej cerze może to i lepiej.
Jeszcze tylko krem BB, puder. (chłopaki wychodzą już z domu) Nakładam byle jak, przebierając nogami w miejscu. Przeglądam się jeszcze  w lustrze i widzę, czerwone plamy na twarzy.
Co jest? Czyżby przez ten płyn?
Chłopaki pobudzili już wszystkich sąsiadów, a ja stoję przed lustrem i nie wiem co dalej robić. Odkładam puder i pędzel. Pędzel! Nie wierzę, od różu! Nieee, teraz nie będę się już myła. Ciemniejszy puder, zmiana pędzla i  tapeta jak ta lala... co stoi przy drodze. Trudno.
Wydchodząc z łazienki uśmiecham się do nieznajomej w lustrze. Pocieszam się faktem, że lepiej być kobietą pracującą, niż maltretowaną.
Ubieram bezrękawnik, biorę telefon, sięgam po klucze.
- Gdzie są klucze?
Sprawdzam w drzwiach, od frontu też  i nie ma.
- Zabraliście klucze z domu?! - wołam do chłopaków
- Nieee!!! -  krzyczą z piętra niżej - Idziesz już?!
- Zaraz!
-Spóźnimy się! - wyje 3
Teraz to już na pewno nikt nie śpi.
Sprawdzam wszystkie kurtki na wieszaku, torebki, torba od dzieci.
- Klucze, klucze!!! Gdzie są te klucze?! - wołam jakby mnie miały usłyszec i odpowiedzieć
Po chwili już wkurzona i obrażona sama na siebie, mówię:
- Nie! Nie będę siedziała z dziećmi w domu! Ani za karę, że zgubiłam klucze. Zaprowadzę ich nawet, jakbym miała zostawić otwarte drzwi. Nic tu jeszcze nie zginęło, nawet z podwórka. Jakby się trafił jakiś złodziej, to wycofie się w progu. Mieszkanie już wygląda jak po włamaniu.
Z resztą, ile zdąży wynieść w 15min? Jessssu, ale klucze wyniesie i będzie trzeba wymieniać zamki, wtedy mi się oberwie. Trudno, raz kozie śmierć, pierwszą lekcję tapetowania ma zaliczoną. Idę!
Jeszcze raz sprawdzam czy wszystko mam i czy na pewno nie mam kluczy. Ubieram buty a w bucie klucze. Nie wierzę!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz