15.04.2015

Kto winien, kto powinien?

Wchodzę do autobusu, zajmuję wolne miejsce. Jestem sama, bez dzieci. Nie muszę zachowywać czujności tchórzofretki, żeby nadążyć za ich ciekawością i odpowiedziami na zadawane pytania. Zamykam oczy i odcinam się od otoczenia, stosując teorię Piatego: jesli ja nikogo nie widzę, to mnie też nikt nie zauważy.
Nie musze słuchać moich dzieci, tym bardziej nie chcę słyszeć narzekania tłumów - zakładam słuchawki.
Pomimo niezdrowej dawki decybeli, jaką sobie aplikuje, słyszę głos dziecka. Zwariowałam!
Jednak coś jest nie tak, niby głośno ale nie gwarno, jak to zwykle bywa w komunikacji miejskiej. Czuję niepokój i rosnące napięcie jakie czuje matka w momencie gdy uświadamia sobie, że jej dziecko zbyt długo i za cicho bawi się w swoim pokoju. Nie wiem czy chcę to oglądać, ale siadam prosto i zaczynam obserwować.

Wzrok wszystkich pasażerów, z różnymi wyrazami twarzy, skierowany jest na matkę z synem, siedzących obok, którego pisku nie zagłuszyła nawet elektrosieczka i starszego pana przede mną,
Domyślam się, że staremu zgredowi dziecko przeszkadzało. Lubię to!
Mam nadzieję, że matka za chwilę usadzi starucha, zastraszającego jej dziecko. Wyłączam muzykę ale słuchawek nie ściągam, próbuję ogarnąć o co poszło. Pierwszy raz w życiu żałuję, że odcięłam się od otoczenia. Teraz nie wiem, komu pierwszemu powinnam puścić wiązankę.

Zgredowi?
Bo nie trawię, gdy ktoś publicznie strofuje cudze dzieci.
Dzieciom wiele rzeczy się zabrania, przez co stają się bezbronne i jednocześnie łatwym celem dla dorosłych. Strofując je, chyba rekompensują sobie niepowodzenie w wychowaniu własnych. Zwłaszcza faceci! Momentalnie mam ochotę przeprowadzić wywiad środowiskowy z takim człowiekiem. Ile dzieci wychował? O ile w ogóle je ma. Ile czasu na to poświęcił? O ile w ogóle kiedykolwiek zmienił im pieluchę. Czy jego metodą wychowawczą była musztra, czy raczej zrozumienie i zaspokojenie potrzeb? No i podstawowe pytanie: czy w ogóle pamięta, że sam i jakim, kiedyś był dzieckiem?
Z doświadczenia wiem, że jeśli wychowuję się, lub wychowało własne dzieci, najlepiej jak potrafi. Nie ma się już ochoty, ani siły, na wychowywanie cudzych.

Czy matce?
Którą w momencie, gdy ktoś karci jej na oko 4 letniego synka, stać jedynie na głupi uśmiech. Z współczuciem patrzę na wystraszonego i zawstydzonego malca, gdy jego poczucie bezpieczństwa przy matce, pęka jak bańka mydlana. Matka, której bezwarunkowo ufa i wierzy, że stanie w jego obronie, bierze stronę zgreda. Tak jak on, grozi dziecku palcem i w dodatku nakazuje go słuchać, czyniąc z obcej osoby autorytet.
Mam ochotę krzyknąć: Kobieto! Co Ty odpierdalasz?!
Jednak obecnosć chłopca mi na to nie pozwala, a mniej wymowny przeaz, nie jest dla mnie satysfakcjonujący. Dlatego postanawiam wrócić do czerpania przyjemności z chwili bez dzieci i decybele ponownie biorą górę.

Jeśli jednak ktoś nie zamierza pozostawać bierny, w sytuacji gdy czyjeś dziecko terroryzuje otoczenie. Uważam, że zanim cokolwiek powie, powinien zadać sobie pytanie "Kto jest temu winien?" żeby mieć pewność, że zwraca się do właściwej osoby.
Bo dla dobra i poczucia bezpieczeństwa samego dziecka, lepiej niech rodzice, zajmą się jego wychowaniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz