Żelki dobre na wszystko!

Jak każda mama, staram się wspomagć odporność dzieci znanymi, możliwymi i dostępnymi środkami i sposobami. Najczęściej wspomaganie zaczyna się wraz z pierwszymi objawami choroby. Cytryny, maliny, syropki, kropki, cuda na kiju - żeby tylko byli zdrowi. Stosuję najróżniejsze metody podawania, prośbą, groźbą, przymusem, przekupstwem, żeby tylko wlać w nich dzienną dawkę syropu.

Niestety wraz z odejściem choroby i zakończeniem podstawowego leczenia, kończy się kuracja odpornościowa.
Przyznaje się bez bicia - zapominam i wściekła jestem o to na siebie. Bo jak ja nie pamiętam, to nikt nie przypomni. Dobrze, że miewam też olśnienia! Chociaż wiem, że sporadyczne podawanie syropu daje tyle co nic, to nie zaszkodzi. Przynajmniej się nie zmarnuje, o ile już nie jest przeterminowany. Dlatego po sprawdzeniu przydatności, rozpoczynam manewry pt.: podać syrop. Tylko stopień trudności jest wyższy, bo przecież są zdrowi.
W ubiegłym roku, wraz z nadchodzącoą jesienią i przy pierwszej lepszej wizycie w aptece, chłopaki zobaczyli i od razu chieli wszystkie. W każdym kolorze, kształcie, smaku i opakowaniu.
ŻELKI
Hmmm... no dobra! Kupiłam, po jednym dałam, schowałam i jak zwykle - zapomniałam. Ale wszystkim mamom który maja podobny problem do mojego - POLECAM!!!
Chłopaki następnego dnia, już od rana wołali "daj żelka! kiedy dostaniemy żelka?" Minął tydzień, miesiąc a oni ciagle wołali. Obecnie minęło pół roku i codziennie pamiętają i upominają się o żelka. Nie zniechęcił ich nawet smród ryby, kiedy kupiłam żelki z kwasami omega. Nie mogłam patrzeć, jak ze samkiem żuli tranowe żelki - ułeeee.