Opisywałam już jak wygląda wyjście z Trzecim i Piątym po Czwartego.
Powroty wcale nie są lepsze.
Piątego moja ręka parzy i chce iść sam.
W zasadzie to nie chód tylko bieg, a my biegniemy za nim wykrzykując Jego imię.
Trzeci wyrywa się do przodu żeby zatrzymać Piątego, łapie go za kurtkę a Piaty zaczyna biegać wokół niego w efekcie oboje zaliczają glebę.
Gdy wchodzimy w naszą uliczkę napięcie opada - jest mało ruchliwa i mogę zwolnić. Jednak przy moim szczęściu zazwyczaj po chwili nadjeżdża samochód i muszę zostawić wózek żeby ściągnąć z ulicy Piątego, który stoi jak ciele i gapi się w maskę.
Dochodzimy do rozdroża i zastanawiam się, dom - plac zabaw, plac zabaw - dom...
Piąty w tym czasie znajduje patyk i zaczyna uderzać nim w kałużę, przystrajając swoją twarz i ciuchy w niepowtarzalne kropki. A następnie próbuje zaprzyjaźnić się z wielkim, rudym, bezpańskim psem... O zgrozo.
Plac zabaw - lepiej już wyglądać nie będą to niech się doprawią do reszty. Oby tylko któryś nie zaliczył psiej miny...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz